Matt znalazł ostatnio chwilę, by porozmawiać z Corbinem Reiffem z portalu PremierGuitar.com i w wywiadzie mówił m.in. o procesie powstawania nowej płyty czy o planach zespołu na najbliższą przyszłość. Panowie sporo porozmawiali też o sprawach czysto technicznych i gitarowych, których nie zdecydowałem się przetłumaczyć, gdyż ekspertem od takich spraw nie jestem, a nie chcę napisać czegoś źle lub niezrozumiale. Cały wywiad, który składa się z trzech części, możecie przeczytać tutaj.
Wzięliście bardzo potrzebną przerwę przed pracą nad tym albumem. Jak to wpłynęło na proces tworzenia „Mechanical Bull”?
Przez długi czas żyliśmy naprawdę szybko, myślę że przez osiem czy dziewięć lat, więc dobrze nam to zrobiło. Wszyscy byliśmy bardzo podekscytowani, że znów jesteśmy razem i zaczynamy pracę nad albumem.
Czy podczas przerwy grałeś trochę na gitarze, czy wolisz odstawić ją, gdy nie nagrywasz lub nie jesteś w trasie?
Jestem pewien, że nie to ludzie chcą usłyszeć, ale gdy myślę o tym poprzednim roku to ledwo przypominam sobie jakiekolwiek granie na gitarze. To jednak trochę dziwne, ponieważ gdy wziąłem ją z powrotem w ręce to było to jak spotkanie ze starym przyjacielem, a ja byłem naprawdę podekscytowany ponownym graniem – i czułem jakbym był lepszym gitarzystą. Ciężko to wytłumaczyć. To tak jak pracujesz nad muskułami, następnie robisz sobie tydzień przerwy, by muskuły się wydobrzyły i wtedy stają się one silniejsze.
Czy uważasz, że twoje podejście do grania się zmieniło?
Słuchałem sporo muzyki podczas tej przerwy, ponieważ przed „Come Around Sundown” miałem blokadę w pisaniu muzyki i zdecydowanie nie czułem się zbyt kreatywny. Słuchanie dużej ilości muzyki pomogło mi zobaczyć, co robią inni gitarzyści i inne zespoły. Nie analizowałem albumów wnikliwie, ani nic z tych rzeczy, ale myślę że znacząco mi to pomogło, gdy przyszedł czas na pisanie muzyki.
Czego słuchałeś?
To dziwne, ale wiele zespołów, które lubię nie ma mocnego gitarzysty. Jest taki zespół, który nazywa się Wild Nothing, który gra muzykę w brzmieniu pop/indie. Słuchałem albumu zespołu Horror pt. „Skying”, słuchałem też Tame Impala. Było też trochę klasycznych kawałków. Na jakiś czas powróciłem do słuchania Thin Lizzy, przez minutę także ZZ Top. Jednak nawet zespoły, które używają sporo syntezatorów pomogły mi wyobrazić sobie te syntezatory jako część gitarową, gdyż myślałem wtedy, jak mogę to przenieść na brzmienie gitary używając pedałów i innych takich rzeczy.
Gdy zjednoczyliście się, by pisać i nagrywać to jakie było wasze wspólne myślenie?
Pamiętam jedynie, że wciąż uspokajaliśmy się nawzajem, że ten album musi być świetny – albo przynajmniej, że musimy myśleć, że będzie świetny. Powtarzaliśmy: „Jeśli nie będzie świetny to zrobimy sobie po prostu dłuższą przerwę i nie wydamy albumu, póki nie pomyślimy – jako zespół – że jest świetny.” W przeszłości, zawsze czuliśmy presję – zazwyczaj to wytwórnia, która wsadzała nas do studia i mówiła „macie sześć tygodni.” Tym razem zbudowaliśmy własne studio i mieliśmy tyle czasu, ile chcieliśmy.
Biorąc pod uwagę całą tą negatywną prasę wobec zespołu, czy czuliście jakbyście mieli coś do udowodnienia?
Ciężko jest widzieć złe recenzje i być porównywanym do Creed czy Nickelback. Niezbyt rozumiem te porównania. W pewnym momencie trzeba po prostu mieć takie podejście, że „jest to coś, co kochamy robić, więc będziemy wciąż to robić, zapominać o tych wszystkich ludziach i wiedzieć, że są fani naszej muzyki.”
„Mechanical Bull” to krążek łączący różne odmienne style. Są elementy bluesowe, rocka stadionowego, country czy typowego rocka. Czy ciężko jest wypracować te różne stylistyczne tendencje zespołu?
Wszyscy mamy bardzo różne gusta, ale to wszystko składa się na całość. Ja lubię takie rzeczy z atmosferą – większe, o wiele bardziej znaczące piosenki jak „Beautiful War” i „Tonight” czy nawet „Coming Back Again”. Caleb z kolei lubi bardziej country, jak „On the Chin” i „Comeback Story”. Jared jest po trochu jak ja, więc to wszystko się razem nakłada. Jeden utwór może być bliski do utworu bluesowego czy country, a kolejny może być tym masywnie brzmiącym, który odnajdzie się na stadionie.
U2 wydaje się mieć wpływ na twoją grą, jeśli nie na cały zespół.
The Edge [gitarzysta U2] ma wielki wpływ. Wiele osób potrafi grać szybko i grać szalone solówki – i jest to zajebiste, sprawia że jest się naprawdę utalentowanym – ale ja myślę, że bycie zdolnym do napisania partii gitarowej, która zmienia cały utwór jest prawdziwym talentem. To piękna rzecz sama w sobie, a The Edge robi to świetnie.
Gdy graliście na wspólnej trasie z U2 w 2005 roku to mieliście jakieś większe relacje z Edge’em?
Mówiliśmy sobie „cześć” i tego typu rzeczy, ale nie wychodziliśmy gdzieś razem ani nie rozmawialiśmy o grze na gitarze. Raz się jednak zdarzyło, że jego technik pozwolił mi wejść na soundcheck i zobaczyć jego sprzęt, co totalnie zwaliło mnie z nóg. Wtedy miałem jedynie gitarę, wzmacniacz, pedał pogłosowy na jeden utwór i przester na 45-minutowy set. Więc kiedy to zobaczyłem to pomyślałem jedynie „Boże, musi używać pięciu różnych pedałów tylko przy jednej piosence. To tworzy tylko jeden dźwięk, część się kończy, a on nie używa nawet tych pedałów ponownie!” Wiele ludzi mówi, że zmieniliśmy się po tamtej trasie. Pamiętam wspólną trasę z Secret Machines i ich gitarzysta – Benjamin Curtis – też miał zwariowaną liczbę pedałów. Wtedy pomyślałem sobie po raz pierwszy: „Możemy powinniśmy coś zmienić.”
(…)
Jak widzisz przyszłość zespołu?
Będziemy w trasie przez cały następny rok i naprawdę jesteśmy podekscytowani. Będzie jednak ciężko, ponieważ mamy tak wiele utworów. Kilka tygodni temu podjęliśmy decyzję, że zaczniemy grać dwugodzinne koncerty. Albo to, albo wykopiemy utwory, które wszyscy lubią i wtedy ludzie nie będą chodzili na zespoły i nie będą mogli usłyszeć tego, co chcą. Po trasie zobaczymy co dalej. Albo od razu w 2015 wrócimy i nagramy kolejny album, albo jest możliwość zrobienia sobie kolejnej rocznej przerwy. Świetnie to zadziałało tym ostatnim razem. Wszystko było fajne i świeże, a my naprawdę i szczerze chcieliśmy to zrobić, w przeciwieństwie do tego, gdy wytwórnia mówi nam po prostu „musicie zrobić kolejny album.” Mamy się świetnie. Jesteśmy gotowi by dać czadu.